Dlaczego unikam jedzenia parówek i pasztetów z puszki?

przez Madlen

Przyglądając się pełnym koszykom sklepowym zbyt często zauważam tam wesołe opakowania parówek dla dzieci lub stosy pasztetów zapakowanych w zgrabne puszki, z dumnym kogutem zdobiącym wieczko. Może myślisz sobie właśnie „to mój koszyk, czego ona od niego chce?”. Niewiele, tylko chwili refleksji. Zostań ze mną i czytaj dalej 😀

Każdy z nas lubi czasem szybkie rozwiązania. Masa obowiązków, czas ciągle ucieka, a tutaj trzeba jeszcze kombinować z jedzeniem. Nie ma nic złego w tym, że nieraz pójdziesz na skróty i kupisz coś przetworzonego. Trzeba przecież nakarmić rodzinę i samemu nabrać energii. Problem, który ja widzę to paraliżująco powszechne przekonanie, że parówki są spoko i te fajne, małe pasztety w puszce też. Przykład z życia? Kilka lat temu byłam ze znajomymi na Mazurach. Mieszkaliśmy w takim typowym domku letniskowym i była tam też kuchnia. Stwierdziliśmy więc, że będziemy gotować sami większość posiłków, a szczególnie przygotowywać śniadania i kolacje. Jeden z kolegów podczas pierwszej kolacji przybiegł podekscytowany i zakomunikował:

– Zabrałem te super pasztety, które możemy sobie nałożyć na kanapkę! Zobaczycie, to te najlepsze na rynku!

My: 

– Ooo, super, pokaż!

SKŁAD SUPER PASZTETU: woda, tłuszcz wieprzowy, mięso oddzielone mechanicznie z kurcząt i gęsi 14%, wątroba z kurcząt 12%, wątroba wieprzowa, jaja, kasza manna z pszenicy, serca z kurcząt 3%, sól, białko sojowe, skrobia modyfikowana, cebula, papryka, przyprawy

Fantastyczny prawda? Moja mina w tamtej chwili była bezcenna. Woda na pierwszym miejscu to prawdziwa zagadka. Tłuszcz wieprzowy? Pychotka. Na deser niezidentyfikowane bliżej mięso oddzielone mechaniczne. Reszta jest w miarę ok, ALE przypominam, że to co znajduje się na początku w składzie, ma największy udział w produkcie. Niestety to wcale nie jest najgorsza opcja na sklepowych półkach. Właściwie to był nawet przyzwoity skład. O wiele gorzej wypadł pasztet zapakowany w elegancki słoik zawierający w nazwie słowo „wykwintny”. Ostrzegam, że za chwilę poznasz zupełnie nową definicję tego słowa!

SKŁAD WYKWINTNEGO PASZTETU: wątroba z kurczaka 21%, mięso wieprzowe 21%, woda, skórki z kurczaka 14%, tłuszcz wieprzowy, mięso z kurczaka 7,5%, skrobia modyfikowana, sól, przyprawy, stabilizator: cytrynian sodu, fosforany potasu, difosforany, polifosforany, substancja zagęszczająca: guma guar, guma tara, karagen, białko wieprzowe, emulgator: guma celulozowa, mono- i diglicerydy kwasów tłuszczowych estryfikowane kwasem mono- i diacetylowinowym, aromaty (zawierają gluten z jęczmienia), wzmacniacz smaku: glutaminian monosodowy, dekstroza, białko sojowe, białka mleka, regulator kwasowości: kwas cytrynowy, przeciwutleniacz: askorbinian sodu, tłuszcz palmowy całkowicie utwardzony, syrop glukozowy, mąka kukurydziana, substancja konserwująca: azotyn sodu

Imponujące prawda? Dali radę wcisnąć tutaj nawet syrop glukozowy! Jestem pod wrażeniem. Pamiętaj, nie daj się zwieść pozorom pięknego opakowania. Zawsze zerknij chociaż czy składy leżących obok produktów nie różnią się długością o 3 linijki.  

MOM – mięso oddzielane mechanicznie

O co właściwie chodzi w tym pojęciu? Generalnie musisz pogodzić się z myślą, że najlepsze kawałki mięsa nie zagoszczą w tej słabo identyfikowalnej papce. Według rozporządzenia nr 853/2004 Parlamentu Europejskiego i Rady z 29 kwietnia 2004 r. „MOM” to produkt uzyskany przez usunięcie mięsa z tkanek przylegających do kości po odłączeniu od nich tuszy, lub z tusz drobiowych, za pomocą środków mechanicznych, co prowadzi do utraty lub modyfikacji struktury włókien mięśniowych. (….) Do wytwarzania MOM nie wolno używać następującego surowca: 

i) w przypadku drobiu, łap, skóry szyi i głowy; 

ii) w przypadku innych zwierząt, kości głowy, nóg, ogonów, kości udowych, goleni, kości strzałki, kości barkowych, kości promieniowych i kości łokciowych.

Co natomiast może się tam znajdować? Dużo tłuszczu, skrzydła, szyje, grzbiety, małe chrząstki, które zdołały przecisnąć się przez sita podczas produkcji. Później to wszystko zostaje sprasowane na gładką, szarą masę. Ślinka już cieknie, prawda? 

Ta sama historia ma miejsce w przypadku parówek. Zdradzę Ci sekret. Gdyby sprzedawano parówki zrobione uczciwie z mięsa i bez konserwantów, polepszaczy, bez MOM i innych wymysłów to… nie tknął byś ich palcem! Miałam przyjemność przygotowywać takie na uczelni w trakcie studiów. Efekt? Szare, bure, nieapetyczne, aż jeść się odechciewa. Naprawdę całą siłą woli zmusiłam się do skosztowania. Smakowało jak mięso, ale takie mięso bez wyrazu, mimo użytych przypraw. Parówki bez ulepszaczy nie są ani w 1% atrakcyjne dla konsumenta. Nie bez powodu określa się je „boskim” mięsem – bo tylko Bóg jeden wie, co w nich jest. Teraz odpowiedz sobie szczerze na pytanie – PO CO? Po co kupować tak maksymalnie przetworzone coś? Nawet jeśli teoretycznie w składzie będzie mięso drobiowe 90%, to i tak nigdy nie dowiesz się jak wyglądało ono przed zmieleniem i jak słusznie zauważył dziś mój kolega – czy nie zostało właśnie „zdjęte z asfaltu”. Żartuję teraz, ale to trochę taki śmiech przez łzy. Nie lepiej kupić kawałek drobiu, dodać wątróbkę, zioła, przyprawy i po prostu upiec pasztet? Ewentualnie wybierać pieczone w foremce, które mają bardzo krótką datę przydatności i ku mojej uldze psują się. Nigdy nie ufaj jedzeniu, które się nie psuje!  A o istnieniu parówek można zwyczajnie zapomnieć. Jeśli natomiast jesteś akurat fanem tego wyrobu, to mam 2 prośby:

Proszę nie podawaj parówek dzieciom. Nie powinny one spożywać mięsa oddzielanego mechanicznie, ponieważ nie jest to w żaden sposób pełnowartościowy pokarm. Ponadto, już JEDNA parówka pokrywa zapotrzebowanie dorosłego człowieka na kwasy tłuszczowe nasycone w około 20%! U małego dziecka tym bardziej to jest to zgubny pomysł.

Przeanalizuj skład i wybierz produkt, który posiada max 5-6 składników i nie ma wśród nich azotynu sodu.

Azotyn sodu – uciekaj od niego!

Aby wyroby mięsne komukolwiek smakowały trzeba się nieźle natrudzić. Muszą mieć konkretny smak i co najważniejsze – świeży, różowy kolor. W końcu to ewidentny znak poświadczający znakomitą jakość użytego do produkcji mięsa. Być może dodałeś już dwa do dwóch. Ten sekretny składnik poprawiający wygląd parówek i innych przetworów mięsnych to E250 – azotyn sodu. Nadaje on różowy kolor, charakterystyczny smak oraz jest bakteriobójczy. Brzmi bajkowo, prawda? Jedna substancja, a tyle zalet. Nic dziwnego, że tak powszechnie używa się go w przemyśle spożywczym, również w produkcji wędlin.

Jakie są minusy?

1 potencjał rakotwórczy – głównie za sprawą tworzenia się nitrozoamin (w temp. powyżej 130 °C ), dlatego przynajmniej nie podsmażaj parówek.

2 utrudniony transport tlenu we krwi – azotyny mogą utleniać hemoglobinę do methemoglobiny, a jej nadmiar działa niekorzystnie.

3 większa szansa na astmę, zapalenie nerek, pogorszenie stanu w przypadku nadciśnienia tętniczego.

Możesz teraz zastanawiać się dlaczego taka substancja dopuszczona jest do produkcji jako dodatek. Otóż dozwolona dawka jest odpowiednio zmniejszona, aby nie stanowiła zagrożenia po pojedynczych spożyciu, czy na nawet po całorocznym przyjmowaniu. Według mnie zagrożeniem jest fakt, że możemy dostarczać sobie małe ilości azotynów z kilku źródeł dziennie, a długofalowe spożycie na przestrzeni 20, 30 czy 50 lat nie jest zbadane. Kto z własnej woli chciałby sprawdzić skutki faszerowania się konserwantami? Mam nadzieję, że teraz już rozumiesz dlaczego warto poświęcić 15 sekund więcej na przeczytanie etykiety produktu.


Na dzisiaj to już wszystko. Jeśli podoba Ci się ten wpis lub masz swoje przemyślenia, koniecznie daj znać w komentarzu! Dziękuję, za poświęcony czas i jak zwykle zapraszam do przeczytania innych postów 💛



Źródła:

1. https://czytajsklad.com/pasztet/

2. https://dietetycy.org.pl/azotyn-sodu-e250/

3. ROZPORZĄDZENIE (WE) NR 853/2004 PARLAMENTU EUROPEJSKIEGO I RADY z dnia 29 kwietnia 2004 r. ustanawiające szczególne przepisy dotyczące higieny w odniesieniu do żywności pochodzenia zwierzęcego. 

Mogą Cię zainteresować

2 komentarze

Silverka 2021-03-01 - 11:36

Jak byłam mała to takie pasztety wcinałam z rodzinką w czasie podróży na wakacje, bo były smaczną i "bezpieczną" opcją przed zepsuciem. To były czasy 😀 Teraz nie tknęłabym tych "niebiańskich" pasztetów czy parówek. Brrr…
Chętnie udostępnię ten wpis wielbicielom takiego "jedzenia". Może coś do nich dotrze, że nie jest to takie zdrowe jak im może się wydawać….

Odpowiedz
Madlen 2021-03-01 - 14:47

Pamiętam takie czasy dokonale, u mnie było podobnie – pasztety i konserwy 😀 Będzie mi bardzo miło jeśli udostępnisz znajomym 🙂

Odpowiedz

Zostaw komentarz